Nie ukrywam, że podchodziłem do Star Trek Prodigy jak pies do jeża. Nawet zatrudnienie Kate Mulgrew, aby na powrót wcieliła się w ikoniczną kapitan Janeway nic nie dało. Nie byłem przekonany, aby poświęcić swój czas dla tej animacji. Umówmy się, na papierze nie było tu dla mnie nic atrakcyjnego. Nowe Star Treki nie mają dobrej passy – Discovery to jest krótko mówiąc abominacja. Picard wyszedł poniżej średniej. A tutaj mówimy o animacji produkcji Nickelodeon. Tak to ta stacja, która robi Psi Patrol. Chyba rozumiecie, że nie znajdowało się to wysoko na liście priorytetów.

Jednak gdy emisja pierwszego sezonu została już zakończona, a pierwsze odcinki „Star Trek: Picard” zaczęły na nowo rozbudzać trekowy głód, postanowiłem spróbować. Tym bardziej, że już jakiś czas temu mój dobry przyjaciel, miłośnik wszelkich animacji, wypowiadał się dość przychylnie na temat „Star Trek Prodigy”. Ostatecznie stwierdziłem, że dziesięć 20-minutowych odcinków to czas, który jestem w stanie poświęcić.

(Prawdopodobnie) skazałem się na komorę agonii.

Właśnie to pomyślałem po pierwszych minutach pierwszego odcinka 🙂 Krótko mówiać serial nie rokował 😛 Zacznijmy od estetyki. Kreska animacji nie przemawiała do mnie w ogóle. Wrócił też koszmar Discovery, czyli brak poczucia, że oglądam Star Treka. Na dokładkę doszło to, czego się najbardziej obawiałem – infantylność fabuły. Naprawdę myślałem, że nie przebrnę przez pierwszy podwójny odcinek. Zacisnąłem jednak zęby i jakoś przetrwałem tę w bólach zawiązującą się historię.

Akcja zaczyna się w jakiejś kolonii górniczej. Poznajemy Dala, głównego bohatera. Dzieciak robi co może, aby unikać cięzkiej roboty w kopalni. Przez szalony zbieg okoliczności, wraz kilkoma innymi dzieciakami, ucieka przed strażnikami. Oczywistą sprawą jest, że ciemiężyciele to banda robotów, dowodzona przez większego i bardziej złowieszczego robota 🙂 Po przydługawej i nudnawej sekwencji ucieczki, całkowicie z przypadku, ta hałastra trafia na statek kosmiczny i ucieka z kolonii. Jak się okazuję, statek, który porwali szefowi placówki, to USS Protostar (Protogwiazda), prototypowa jednostka Gwiezdnej Floty. Na pokładzie służy hologram treningowy Janeway wzorowany na zasłużonej kapitan USS Voyagera.

Pojawianiem się postaci, której głos użycza Kate Mulgrew kończy się pilotowy, podwójny odcinek serialu. I całe szczęście, bo tylko dlatego miałem jakąkolwiek motywację do obejrzenia kolejnej części. Z nadzieją, że nareszcie zobaczę choć trochę Star Treka w Star Treku włączyłem kolejny odcinek. Trzeba przyznać, że zabieg umieszczenia znanej postaci podziałał zgodnie z zamierzeniami twórców :-). Potem było już znacznie lepiej.

Star Trek Prodigy - załoga

Załoga kadetów.

Jest to dobry moment, aby pokrótce przedstawić świeżą załogę USS Protostar. Mimo, że tym razem do czynienia mamy z dzieciakami, to nadal jest to Star Trek. Nazwa zobowiązuje i mamy tutaj do czynienia z klasyczną załogą, jak na każdy serial w tym uniwersum przystało. Co ciekawe, imiona i background story każdego z bohaterów byłem w stanie zapamiętać po jednym odcinku. W Discovery po czterech sezonach znam nadal jedynie część postaci 😛

Dal

Zacznijmy do Dala, czyli głównego bohatera. Nie wiadomo z jakiej rasy pochodzi, czego w sumie w pierwszym sezonie scenarzyści jakoś nie drążyli. Nie posiada on też w zasadzie żadnych wyróżniających umiejętności, chyba że bycie głupim irytującym gnojkiem się pod to kwalifikuje 😛 Może to mój wiek przemawia, ale jego motywacja i zachowanie jest irracjonalne. Jest samolubny, nieokrzesany i jakoś w tym wszystkim mało wiarygodny. To znaczy, widząc jego zachowanie, ma się wrażenie, że raczej nikt by się tak nie postępował. Moim zdaniem najsłabszy punkt załogi. Według mnie zabrakło albo pomysłu albo dopieszczenia szczegółów.

Gwyndala

Dalej mamy Gwyn, córkę głównego szwarccharakteru, która wstępnie ścigała resztę bohaterów. Ona i jej ojciec są ostatnimi przedstawicielami cywilizacji Vau N’Akat (nie nie musicie jej kojarzyć, nowa w uniwersum 🙂 ). Tatuś, zwany Divinerem, rządzi kolonią górniczą i robotami strażnikami. Jak można było się spodziewać, po krótkim czasie staje się pełnoprawnym członkiem załogi. Jest ona kontrapunktem dla Dala. Charakteryzuje ją rozsądek, wyszkolenie w walce i posługiwaniu się technologią. Na to wszystko nakłada się konflikt wewnętrzny między lojalnością wobec rodziny a robieniem tego co moralnie słuszne. Dobry materiał na pierwszego oficera 😉

Zero

Ciekawą postacią jest niejaki Zero – Medusianin. Jest bezcielesną i bezpłciową formą życia, która posiada zdolności telepatycznie i empatyczne. Rasa ta pojawiła się w pierwszym oryginalnym Star Treku i jestem pod wrażeniem wykorzystania jej w Prodigy. Ciekawą cechą Medusian jest to, że na ich widok można umrzeć lub postradać zmysły. Dlatego też Zero porusza się w specjalnym skafandrze, który ukrywa jego prawdziwą formę i tym samym chroni osoby z otoczenia. Nie wdając się w szczegóły, w „Star Trek Prodigy” jego nietypowe właściwości będą wykorzystane. W oczach scenarzystów pełni on rolę typowego oficera naukowego.

Rok-Tahk

Na USS Protostar schronienie znalazła też Rok. Nieśmiała ośmiolatka w ciele olbrzymiego skalnego humanoida należącego do rasy Brikar. Jej postać jest zbudowana na kontraście pomiędzy twardym i surowym wyglądem zewnętrznym, a delikatnym usposobieniem i słodkim głosikiem. Brak jej pewności siebie, a jej hobby to przytulanie się, najlepiej do futrzastych stworzeń. Brzmi sztampowo, ale byłem zaskoczony pomysłem na przemianę tej postaci w toku trwania pierwszego sezonu. Załoga narzuca na nią rolę szefa ochrony, jednak ostatecznie odnajduje się jako inżynier. Podobny zabieg mieliśmy chociażby w „The Next Generation” w przypadku Gordiego La Forge’a – doceniam nawiązanie.

Jankom Pog

Jankom to szesnastoletni Tellaryta z mechaniczną protezą ręki. Jego postać mocno kojarzy mi się z jednym z moich ulubionych sitcomów „Brooklyn 9-9”. Dlaczego? Po pierwsze, głosu użycza mu Jason Mantzoukas, czyli niezapomniany Adrian Pimento. Po drugie, Jankom mówi o sobie w trzeciej osobie, dokładnie jak Terry Jeffords. Pog jest bardzo pozytywnie nastawioną postacią, co nieco kłóci się z charakterystyką Tellarytów i często pełni rolę comic reliefa. Na okręcie robi za złotą rączkę, która potrafi naprawić każdą usterkę.

Murf

Murf to bez wątpienia moja ulubiona postać. Nic nie mówiący, przezroczysty, zawsze uśmiechnięty glut, który zjada wszystko co mu się napatoczy pod gębę. Jest niejako maskotką załogi, ale często okazuje się kluczowy w rozwiązywaniu problemów na statku.

Holograficzna Janeway

Całą tę hałastrę próbuje okiełznać holograficzna Kathryn Janeway. Każdy trekker doskonale zna ją z serialu „Star Trek Voyager”, jako uzależnioną od kawy niezłomną kapitan. Tutaj jest przewodnikiem naszych młodych bohaterów zarówno po statku jak i młodych widzów po uniwersum Star Treka. Poza holograficzną naturą, to wciąż stara dobra Katarzynka, która uwielbia kubek gorącego ciemnego kofeinowego naparu. Bardzo dobrym pomysłem było umieszczenie wśród załogi łącznika nowego ze starym. Gdy tylko pojawia się na ekranie, zaczyna się czuć, że oglądamy Star Treka, a nie jakiekolwiek inne generyczne science-fiction dla dzieciaków.

Star Trek Prodigy - USS Protostar
USS Protostar

Okręt

Równie ważnym elementem każdego Star Treka jest okręt, więc nie wypada go i w tym przypadku pomijać. Muszę przyznać że USS Protostar to bardzo ładna jednostka. Wyglądem mocno nawiązuje do Voyagera. Ma podobnie poprowadzone smukłe linie, zbliżony kształt sekcji spodka, sekcja inżynieryjna zintegrowana z resztą statki. Jednak na pierwszy rzut oka widać, że jest to dużo nowocześniejszy okręt. Na pochwałę zasługuje też fakt, że scenarzyści nie pożałowali mu znanego każdemu fanowi Star Treka sprzętu. Są tutaj replikatory, transportery, promy, holodeck, kapsuły ratunkowe, bryg, fazery, tarcze i wiele wiele innych. Poczułem się od razu jak w domu 🙂 O tyle to doceniam, że młody potencjalny miłośnik uniwersum może obcować z technologią powszechną w każdym innym serialu.

Oczywiście, jak na prototypowy okręt przystało Protogwiazda ma też kilka nowinek technicznych. Najważniejsza z nich jest związana nazwą tej jednostki. Mianowicie źródłem zasilania jest tutaj maleńka protogwiazda o średnicy około półtora metra. Ogólnie temat z naukowego punktu widzenia absurdalny – rozmiary i właściwości się tutaj nie zgadzają. Szkoda, że takie farmazony się przemyca najmłodszym odbiorcom. Tym bardziej, że na wyciągnięcie ręki jest podobne rozwiązane, które w uniwersum stosowali Romulanie, czyli niewielka czarna dziura – temat może nadal nie do końca spójny naukowo, ale za to mniej kontrowersyjny. Co gorsza, z protogwiazdą związany jest jeszcze napęd, który jest superszybki i wydajny. Wówczas statek transformuje się, wyciąga dopalacz z odwłoka i łubudu do przodu. Kiepskie to, niepotrzebne i co gorsza przywodzi mi na myśl tak „genialne” rozwiązanie, jak napęd grzybowy ze Star Trek Discovery.

Mogę natomiast pochwalić replikator przemysłowy umieszczony w hangarze statku. Jest on zdolny do stworzenia, trochę na zasadzie druku 3D, każdego pojazdu, który zmieści się do komory urządzenia. Dzięki temu USS Protostar nie musi przewozić zbędnego sprzętu, tylko stworzyć go sobie na życzenie. Ciekawy też był łazik do eksploracji powierzchni planet. Rzadko wykorzystuje się pojazdy naziemne w Star Treku, więc jest to fakt godny odnotowania. Poza tym, niewiele więcej można o nim powiedzieć – ot sześciokołowa kosmiczna terenówka, która fajnie wygląda.

Star Trek Prodigy - dream team

Ile Star Treka w Star Trek Prodigy?

Prawidłowe osadzenie serialu dla najmłodszych w tak ogromnym i bogatym uniwersum nie jest łatwą sztuką. Jednak moim skromnym zdaniem, jeśli jakaś produkcja chce mieć w tytule elektryzujące słowa Star Trek, musi przyjąć to z konstytucyjnego obowiązku i to ogarnąć. Na szczęście Prodigy robi to bardzo dobrze. Byłem bardzo mile zaskoczony jak dużo przemycono tutaj DNA Gwiezdnej Wędrówki.

Znani i lubiani

Po pierwsze postacie – sama Janeway jest oczywistym nawiązaniem i drogowskazem zarówno dla bohaterów serialu jak i dla młodego widza. To dzięki niej dowiadujemy się najwięcej na temat Federacji i Gwiezdnej Floty. To ona uczy niesforną załogę jak obsługiwać statek kosmiczny i zachowywać się jak na oficerów przystało, traktując ich jak kadetów Akademii Gwiezdnej Floty.

Ale na tym nie koniec. W ciekawy sposób, możemy poznać innych ikonicznych bohaterów. W jednym z odcinków pojawia się Spock, Uhura, Scotty, doktor Crusher czy Odo. Najciekawsze w tym to, że mówią swoimi oryginalnymi głosami. W przypadku aktorów, których już z nami nie ma, są to po prostu przemontowane archiwalne dialogi z innych serii. Nadal jednak doskonale budują most między tym serialem a całą spuścizną uniwersum. Dodatkowo jest to piękny hołd dla zmarłych odtwórców ważnych ról, a odcinek w którym ich słyszymy (1×06 „Kobayashi”) został dedykowany pamięci Leonarda Nimoya, Rene Auberjonois i Jamesa Doohana. Bardzo doceniam i pochwalam.

Gwiezdna Flota radzi, Gwiezdna Flota nigdy was nie zdradzi.

Jeśli Star Trek, to oczywiście eksploracja nowych światów i cywilizacji. Inaczej być nie może. Na szczęście w Prodigy tego nie zabrakło. Co więcej, jest to bardzo smacznie skrojone. Poprzez kilka odcinków nasi bohaterowie poznają co to planeta klasy M, trikorder, pierwsza dyrektywa, pierwszy kontakt i tak dalej. Załoga Protogwiazdy dowiaduje się, że inteligentną formą życia może być cała planeta, albo duchowe stwory, które manipulują materią poprzez fale elektromagnetyczne. Widz również ma szanse na stopniowe zrozumienie na czym polega prawdziwy duch Star Treka. Dzięki tak poprowadzonej fabule, ma szanse zrozumieć, że w science-fiction nie chodzi tylko o lasery i kosmiczne bitwy. Za to chwała twórcom „Star Trek Prodigy”.

Związki z uniwersum są tutaj budowane również poprzez ogromną liczbę nawiązań większych i mniejszych. Mamy więc cały odcinek poświęcony słynnemu testowi na dowodzenie „Kobayashi Maru”. Po drodze napotykamy osobliwą przedstawicielkę rasy Ferengi i możemy poznać kilka zasad zaboru a zarazem usposobienie tej kultowej rasy. Nie może też zabraknąć klingońszczyzny. Są sami Klingoni, jest Mek’leth, jest sławetny okręt bird-of-prey i gotowanie gagh. A jak się wsłuchać, to i język klingoński ożywa w ustach Gwen. Nie zapomniano też o urządzeniu maskującym, jakże istotnym sprzęcie dla tej legendarnej rasy wojowników.

Ach te tachiony

But there is more. Wisienką na torcie jest odcinek z anomalią czasową i tachionami 🙂 Star Trek odmienił podróże w czasie przez wszystkie przypadki. Zatem jak na godnego przedstawiciela, Prodigy również dorzuca swoje trzy grosze w tym temacie. Nie chce psuć wam zabawy, więc nie będę wchodził w szczegóły tego epizodu, ale jest naprawdę godny uwagi i moim zdaniem najlepszy w sezonie. Ponadto, uważam że może bez żadnych kompleksów równać się z odcinkami swoich wielkich poprzedników. Jeśli mielibyście poświęcić jedynie dwadzieścia minut na „Star Trek Prodigy”, to koniecznie obejrzyjcie „Time Amok”.

Wielkanocne jajeczka

Easter eggów jest tutaj też cała masa. Gdzieś w scenie pojawia się Kazon. Gdzie indziej jest mowa o Phage, czyli zarazie, która zniszczyła cywilizację Viidian. Oba te motywy to kolejne nawiązanie do Voyagera. W jednym z odcinków Dal gra w charakterystyczną grę sterowaną umysłem znaną z „The Next Generation”. Oprowadzanie bohaterów po holodecku Protogwiazdy to kolejny wylew nawiązań. Takiemu staremu trekkerowi jak ja, aż się łezka w oku zakręciła, gdy Janeway mówiła o Ceti-Alpha V lub pojedynku na kal-if-fee na Wolkanie. Jest tego dużo dużo więcej i nie będę Was już dłużej zanudzał, ale uwierzcie mi, dla każdego fana Star Treka jest to gratka i świadczy o dobrze odrobionej przez twórców pracy domowej.

Star Trek Prodigy - Murf
Murf!

Rekomendacje do awansu.

Jak już się domyślacie, według mojej oceny, „Star Trek Prodigy” nie wyszedł tak tragicznie, jak na początku przypuszczałem. Największym plusem serialu jest solidne osadzenie w uniwersum oraz całkiem solidna fabuła dostosowana do odbiorcy. Jasne, dla dorosłego widza niektóre rozwiązania scenariuszowe będą mocno wtórne i infantylne, ale jest to do przeżycia. Główny wątek okazuje się niezły mimo, że wstępnie wydawał się nudny jak flaki z olejem. Finał sezonu jednak uratował sytuację.

Na pochwałę zasługują też niektóre postacie. Murf to mój ulubieniec i złego słowa nie dam o nim powiedzieć. Ale dobrze spisuje się Medusianin Zero i Jankom Pot. Oboje są wyraziści, a ich motywacja jest zrozumiała. Backstory są też ciekawe i nie bez znaczenia dla fabuły. Możliwe, że pomogło im to, że opierają się na rasach znanych już w uniwersum. Były po prostu jakieś fundamenty. Dużo gorzej (poza Murfem 😀 ) wypadają postacie „nowe” dla Star Treka.

Doceniam też konstrukcję fabularną „Star Trek Prodigy”. Jest to nowoczesny serial, zatem nie może się obyć bez przewodniego wątku tłuczonego przez cały sezon. Jednak zostało to tutaj bardzo dobrze wyważone. Nie obserwujemy tutaj tylko zmagań uciekinierów z pościgiem. Znalazł się czas i na ekspozycje uniwersum i przede wszystkim tchnienia ducha Star Treka. Chodzi mi o odcinki typowo epizodyczne, które polegają na eksploracji, pierwszym kontakcie lub na uporaniu się z anomalią temporalną. Na dodatek, przedstawianie widzowi piękna uniwersum dzieję się stopniowo. Z jednej strony wtłaczane jest tu dużo nowych informacji. Z drugiej, dzieje się to przemyślanie i na przełomie kilku odcinków, zatem jest czas na przyswojenie wiedzy i ogarnięcie tematu. Co najistotniejsze, nie o samą wiedzę tu chodzi. Oglądając kolejne odcinki, widz ma okazję zagłębić się w specyficzny i niepowtarzalny klimat uniwersum stworzonego przez Gene’a Roddenberry’ego.

Bugi, nie ficzery.

Oczywistym jest fakt, że „Star Trek Prodigy” nie jest serialem idealnym. Największy problem mam z naukowymi rozwiązaniami. Wspomniałem wcześniej o protogwieździe jako źródle napędu i energii statku kosmicznego. Niestety nie przystoi to ani Star Trekowi ani produkcji dla dzieci. Tak, zdaję sobie sprawę, że to nie pierwszy raz gdy w Star Treku są przemycane jakieś naukowe brednie. Problem w tym, że mówimy w tym przypadku o produkcji dla dzieciaków i tutaj mam zawyżone standardy. Wolałbym, żeby młody widz zaczerpnął z oglądania Prodigy jakiś fragment prawdziwej naukowej wiedzy a nie protogwiezdne mumbo jumbo.

Muszę trochę ponarzekać też na temat fabuły. Jak już pisałem wcześniej, ogólnie nie jest źle. Jednak ze względu na docelową grupę wiekową są tutaj użyte spore uproszczenia i schematy. Powodują one, że czasami dwudziestominutowy odcinek potrafi się dłużyć. Najgorzej jest w przypadku odcinków związanych z głównym wątkiem. Wówczas niewiele dzieję poza durnymi decyzjami Dala, i zaskakującymi posunięciami złoli niczym Deus Ex Machina. Czuje tu spory niedosyt i chciałbym czegoś więcej.

A jak już przy czarnych charakterach jesteśmy… Jest to kolejna ogromna wada serialu. Kompletnie nie da się zrozumieć ich motywacji. Praktycznie cały sezon nie jest ujawnione na cholerę im USS Protostar, skoro mają dużo potężniejsze możliwości. Natomiast jak już niejaki Diviner wyjawia swój plan, to idzie parsknąć śmiechem z poziomu niedorzeczności. Jego pomagier – generyczny mroczny robot rodem z Gwiezdnych Wojen nie pomaga poprawić ich wizerunku. Szlaja się to po ekranie, nic nie wnosi do tematu. W zasadzie to nawet nie wiadomo dlaczego w ogóle jest podwładnym Divinera.

Głowni bohaterowie też nieco cierpią na brak dopracowania. Dal zwyczajnie irytuje poziomem indolencji. Oprócz bycia głupkiem w zasadzie brak mu wyrazu, a zaplanowany rozwój jego postaci, moim zdaniem, nie wyszedł scenarzystom zgodnie z planem. Potencjał jest, ale kompletnie niewykorzystany. Niby przez pół sezonu uczy się jak być dowódcą i jak szanować załogę, ale niewiele z tego wynika.

Podobnie jest z Gwyn. Tutaj backstory jest nawet insertujące – córka Divinera, która zbratała się z uciekinierami. To im ucieka, to zyskuje ich zaufanie. Coś się dzieje, fajnie. Do tego rozterki czy iść za głosem serca, czy być lojalną wobec ojca. Na papierze jest ok, jednak moim zdaniem zabrakło wyrazistości tej postaci, przez co cała jej historia jest bardzo płytka.

Podsumowanie

Muszę przyznać, że mile zaskoczyłem się „Star Trek Prodigy”. Okazał się serialem bardzo solidnie osadzonym w uniwersum. Co więcej, uważam, że jest to doskonała pozycja dla dzieciaka do wprowadzania w ten kultowy świat. Każdy laik, który przy nim zasiądzie otrzyma dobrze skonstruowany przyspieszony kurs Star Treka. Będzie miał podstawy teoretyczne, ale też będzie czuł istotę i myśl przewodnią Gene’a Roddenberry’ego, kiedy tworzył pierwsze seriale. Fabuła może nie powala, ale jest przyzwoita. Wśród postaci znajdzie się kilka dobrze napisanych. Natomiast odcinek „Time Amok” zasługuje na wszelkie pochwały. Ogromna liczba mrugnięć okiem do trekkerów powodowała, że przyjemność z oglądania rosła z odcinka na odcinek.

Wygląda na to, że w nowej erze Star Treka animacje radzą sobie zaskakująco dobrze. Bezkonkurencyjnym liderem jest oczywiście „Star Trek: Lower Decks”, ale Prodigy nie ma się czego wstydzić i godnie reprezentuje uniwersum w najmłodszej grupie wiekowej. Z czystym sumieniem mogę polecić. Jest to serial zarówno dla fana Star Treka, jak i dla miłośnika science-fiction, któremu nie przeszkadza, że jest to animacja skierowana do młodszego widza. Ja pewnością w niedalekiej przyszłości obejrzę ten serial razem ze swoją córą, aby powoli i bezboleśnie zaznajamiała się z najlepszym uniwersum science-fiction 🙂